Chyba każdy wie, że bardzo lubię czytać. Książka to dla mnie najlepszy prezent. Książkę muszę mieć zawsze w torebce, koło łózka, pod łóżkiem, dosłownie wszędzie.
Książki towarzyszyły mi od zawsze. Pierwsze ilustrowane baśnie polskie przynoszone w prezencie od dziadka. Nowiutkie bajki, które kupował mi tata. Wszystkie pierwsze książeczki z serii: Poczytaj mi mamo. Pamiętam te, które już do dziś wydawały mi się klimatycznie-smutne, czyli Król Maciuś Pierwszy, Alicja w Krainie Czarów, czy niektóre baśnie braci Grimm. Pamiętam te czytane w nocy, prawie pod kołdrą, z małą zapaloną lampką – bo dawno miałam już spać, a przecież nie mogłam, bo myślenie o tym co będzie dalej nie mogło przywołać spokojnego snu.
Gdy szłam do miejscowej filii naszej osiedlowej biblioteki, już cieszyłam się, że będę mogła wrócić do domu z nowymi książkami. Zawsze brałam siedem, pomimo tego, że można było wypożyczać tylko pięć. Zawsze oddawałam w terminie i bibliotekarka chyba rozumiała mój zapał do książek. Do dziś lubię atmosferę bibliotek. Lubię nowe, pięknie wydane książki, ale nie przeszkadza mi to, że książkę przeczytało przede mną więcej osób… I tak liczy się treść.
Kiedy miałam już swoje siedem książek, zawsze czytałam pierwsze dwie strony każdej z nich i wybierałam tę, która wydawała mi się najlepsza. Często okazywało się, że ta najmniej interesująca na początku okazywała się najlepszą. Zwyczaj czytania pierwszych dwóch stron został mi do dziś.